American Oxygen
- 16/04/2015 21:37
- Kategoria: Zdrowie i Uroda | Lookbook
- Tagi: kasia gesing, przedłużanie rzęs
- 22 komentarze
Przedłużanie rzęs jest popularnym zabiegiem, na który decydują się kobiety lubiące wygodę i pewność siebie. Jeśli zastanawiałaś się nad nim, zapraszam do przeczytania wpisu - zebrałam całe swoje dotychczasowe doświadczenie w tej kwestii i mam nadzieję, że uda mi się rozwiać przynajmniej część wątpliwości. Gdyby jednak pojawiły się kolejne pytania, chętnie odpowiem na nie w komentarzach pod postem.
Dlaczego w ogóle wpadłam na pomysł doklejania rzęs? W wakacje zobaczyłam je u Kasi i od razu spodobał mi się efekt. Oko wyraziste bez grama makijażu - chcę! Zabieg wykonuje się w salonach urody, ale mnie została polecona dziewczyna robiące je prywatnie, u siebie w domu. Umówiłam spotkanie dopiero w październiku i pierwszym, co mnie zastanowiło, to: jak ja wytrzymam trzy godziny, bo tyle trwa ta zabawa, leżąc bez ruchu i z zakazem otwierania oczu? Jest to dziwne i naprawdę niezbyt przyjemne doświadczenie, zwłaszcza, gdy moją twarzą zajmuje się obca osoba. Nie pasowała mi ta atmosfera. Z jednej strony - rozumiem, że przez trzy godziny wymagane jest ogromne skupienie, bo rzęsy dokleja się pęsetami, jedną po drugiej. No ale, litości, cisza jest mało komfortowa. Po upływie miesiąca od tej wizyty przyszłam raz jeszcze na uzupełnianie, które na szczęście trwa "tylko" półtorej godziny. Znów to samo, plus zbywanie moich grzecznościowych pytań. Musiałam zmienić kosmetyczkę.
Druga dziewczyna, której powierzyłam swoje rzęsy, najzwyczajniej je spieprzyła. Dowiedziałam się o tym dopiero, gdy zdejmowała mi je Aneta i spytała mnie, czy mam świadomość, że rzęsy przyklejone zostały do... powieki, zamiast do moich naturalnych. Anetę znalazłam dzięki jej ogłoszeniu o wykonywaniu zabiegu z dojazdem do klientki na jednej z fejsbukowych grup. Urzekła mnie swoją otwartością i tym, że rozmowa wynikała naturalnie podczas spotkania. Odtąd już tylko do niej zwracałam się o uzupełnianie.
Od października do lutego stosowałam metodę 1:1, czyli jednej sztucznej rzęsy doklejanej do jednej naturalnej. W marcu zdecydowałam się na 2:1, efekt na zdjęciu poniżej.
Niech Was nie przerazi zaczerwienienie oka - jest skutkiem taśmy, którą ochrania się powiekę, by klej nie dostał się do wewnątrz. Po kilku minutach wszystko wraca do normy i na miesiąc z kawałkiem można olśniewać spojrzeniem filmowej gwiazdy. Cenowo przedstawia się to różnie u poszczególnych dziewczyn - od 80 zł wzwyż.
Dlaczego zdecydowałam się je zdjąć? Z prostej przyczyny - przedłużanie rzęs obciąża naturalną oprawę oka i należy jej się odpoczynek. Jestem w trakcie stosowania olejku rycynowego na brwi i rzęsy, co ma je zagęścić i wydłużyć. O efektach po trzech tygodniach mówić jeszcze nie mogę, a pod koniec kwietnia prawdopodobnie znów poddam się zabiegowi.
Tak, jest "uzależniający" - nie ma porównania z najlepszym tuszem. Zdaję sobie sprawę z tego, że istnieją kobiety obdarzone rzęsami do nieba i nie potrzebują takich pomocy. Ja do nich nie należę, niestety. Budzenie się "zrobioną" jest według mnie warte zachodu :)
Podczas noszenia sztucznych rzęs nie używa się tuszu na górnej powiece, by nie osłabić kleju. Trzeba też zrezygnować z tłustych kremów w okolicach oczu i przyzwyczaić się do minimalnego kontaktu z dłońmi. Nie sprawiają problemu podczas snu.
Przed zabiegiem należy upewnić się, że klej nie wywoła reakcji uczuleniowej - to bardzo ważne!
Ja szczerze polecam Anetę, z którą, jeśli jesteście z Krakowa, skontaktować się można poprzez FP [klik].
fot. Kasia Gesing
bluza // second hand + DIY
legginsy // ROMWE
buty // CHOIES