Co dobrego płynie z bezsilności?
Jeśli jest jedna rzecz, której nigdy nie chciałam wyjawić światu, to że choć raz zdarzyło mi się być bezsilną. Od dziecka jak ognia unikam zgłaszania problemów komuś, dopóki nie mam gotowego rozwiązania. Jeśli ten problem jest przeze mnie opracowany, wtedy mogę go wyjawić jako coś, co opanowałam. Pamiętam zresztą, że wspominałam o tym kilkukrotnie na różnych swoich profilach, również we wpisach na tym blogu i to wcale nie tak dawno.
W ogóle chciałabym na chwilę się zatrzymać i powiedzieć, ile znaczy dla mnie ten blog. Oczywiście, jest drogą mojej najbardziej osobistej komunikacji z Wami, ale też ze sobą. Mam więc wyjątkowy, chronologiczny zapis swoich stanów, mogę je analizować i z perspektywy czasu widzieć związki przyczynowo-skutkowe. Czytając swoje wpisy widzę w nich różne swoje braki, które dopiero od niedawna zostały zdiagnozowane i pracuję nad naprawieniem ich na terapii.
Wczoraj czytałam terapeutce oraz pozostałym członkom grupy swoją pracę na temat bezsilności. Postanowiłam, że jest to coś, co również chcę mieć tutaj - do "użytku" przez Was, ale też dla siebie, by w przyszłości móc widzieć swój progres. A jest to istotny jego etap, bo zrywam kolejną warstwę pancerza.
Patrząc wstecz widzę, jak ukrywanie się ze swoją bezsilnością zawiązywało coraz ciaśniejszą wstążkę na moje usta i utrudniało komunikację ze światem. Unikanie lub bagatelizowanie pewnych tematów, by się nie zdradzić, doprowadziło w końcu do całkowitego odcięcia się od szczerych rozmów, które zawsze sobie ceniłam. Rozpoczęłam budowanie drugiego życia, które przedstawiałam światowi zewnętrznemu, jednak niedopowiedzenia uwierają mnie do dziś gorzej niż kamień w bucie. Bezsilność, której nie ujawniałam, próbowałam przykrywać coraz nowszymi zajęciami, tzw. słomianym zapałem. Gdybym, zamiast chować, ujawniła swoją bezsilność, mogłabym przede wszystkim pokazać się jako żywa, czująca istota, która przeżywa pełną gamę emocji i uzyskałabym współczucie. Zapewne znalazłabym osoby, które przechodzą przez to samo, a więc nie czułabym się odosobniona. To, jak długo myślałam, że jestem jedyna na świecie ze swoimi problemami, było fundamentem odgradzania się od innych. Przyznanie się do bezsilności zwalnia też z obowiązku dźwigania problemu i udawania przed samą sobą siły. Mogę wtedy zasięgnąć pomocy, co przecież nie świadczy o byciu gorszym. Świadczy o uczciwości. Uczciwie przyznaję, że pomimo prób, nie umiem sobie pomóc. Myślę, że to zdanie z perspektywy lat będę postrzegać (a właściwie już postrzegam) jako bilet do lepszego życia - w komforcie, w trosce o siebie, a nie o swój wizerunek.
Czym jest bezsilność? Jest to granica mojej sprawczości. To brak zdolności sięgnięcia po rozwiązanie w pojedynkę.
Po przeczytaniu tej pracy dostałam tzw. "zwroty", czyli komentarze pozostałych i terapeutki. Jedna z wypowiedzi, która zapadła mi w pamięć, to spostrzeżenie o mniej więcej takiej treści: "Potrzeba wiele odwagi do przyznania się, że potrzebujemy pomocy - dlaczego? Istnieje takie przekonanie, że jest to oznaka słabości i spotka się z kpiną lub odwróceniem wzroku. Jednak statystycznie częściej zdarza się, że osoba, której zaufamy i opowiemy o swojej bezsilności, bezzwłocznie postara się nam pomóc. Często inny punkt widzenia oznacza szerszy horyzont i zaproponowane rozwiązanie nie przyszło nam do głowy. Dlatego warto zwrócić się o pomoc."
Skąd wzięła się u mnie niechęć do ukazywania swojej słabości? Być może dlatego, że od dziecka byłam chwalona i przedstawiana jako mądra, zaradna, "dojrzała jak na swój wiek". Oczywiście nie mam w sobie żalu do rodziny, trudno zresztą byłoby komukolwiek zarzucić, że był... nie wiem? Zbyt życzliwy? Czuję się jednak spokojniej wiedząc, co spowodowało ten "brak" i pozwala mi to pogodzić się z obiema swoimi twarzami - jestem zaradna, ale mam swoje granice. Każdy z nas ma.