Włosy sygnalizują zmiany w życiu kobiety
- 28/07/2015 18:06
- Kategoria: Zdrowie i Uroda
- Tagi: sylwia gaczorek, maniewski, farbowanie włosów, davines
- 83 komentarze
To hasło chodzi za mną odkąd po raz pierwszy drastycznie zmieniłam fryzurę, a było to we wrześniu 2012 roku. Dotąd moje włosy były długie, wyprostowane, z poszarpaną grzywką lecącą na oczy. Ale do wakacji 2012 roku mieszkałam też z rodziną, tj. Mamą i Bratem. Jak tylko postanowiłam wyfrunąć, moja fryzura uległa bezlitosnemu cięciu.
Włosy odzwierciedlają stan zdrowia naszego ciała, o czym między innymi pisałam tu, dlatego dziś odpuszczę sobie biologię. Przede wszystkim to po fryzurze możemy rozpoznać, z kim mamy do czynienia przy pierwszym poznaniu.
Długie, zadbane włosy - najlepiej w warkoczu lub złote loki - symbolizują przede wszystkim czystość na ciele, niewinność. Dlatego nierzadkim zjawiskiem jest obcinanie włosów przez dziewczyny po Pierwszej Komunii, po maturze, po wyprowadzce z domu... Wtedy, gdy naprawdę chcą zaznaczyć, że od teraz to one o sobie decydują. Nie byłam wyjątkiem, choć u mnie dodatkową motywacją była orientacja. Stereotypowy obraz lesbijki składa się przede wszystkim z damskiego irokeza, wygolonego boku albo innego paskudztwa - ja postawiłam na włosy przy skórze, ale wciąż będące elementem dodającym, a nie ujmującym.
Mając długie włosy bardzo przejmowałam się opinią swojego otoczenia - nigdy tego nie okazywałam, ale bolało mnie ignorowanie ze strony znajomych. Powiecie, że sama radzę Wam zmieniać grono, jeśli obecne przysparza więcej problemów niż korzyści. Ale ja wam to doradzam, bo już wiem, że tak się robi - a wtedy nie wiedziałam. Wiedziała to natomiast inna dziewczyna; konkretnie, to moja ówczesna dziewczyna i poleciła mi się odciąć. No to się odcięłam - od ludzi, od bycia przestraszoną i od... włosów.
Przychodzi mi teraz na myśl, że ja głównie nie mogłam odnaleźć się wśród kobiet. Nie umiałam poczuć się lepsza lub choćby równa innym spotykanym przez siebie dziewczynom, a świat mężczyzn dla mnie zupełnie nie stanowił problemu. Brakuje mi co prawda ogniwa spajającego ten fakt z późniejszym trwaniem w związkach z kobietami, bo, tu podkreślam, każdy kolejny traktowałam jeszcze poważniej. Ostatnia relacje to było już wspólne mieszkanie, wspólne pieniądze i grube plany na przyszłość, ale związek to niestety tylko dwójka ludzi, a ludzie niczego tak dobrze nie potrafią, jak spieprzyć sprawy. Życie. :)
Kontynuując historię swojej fryzury: nigdy nie ukrywałam, że kocham siebie w krótkich włosach i za nic nie cofnęłabym tej decyzji. Te włosy w dużej mierze stanowiły moją cechę rozpoznawczą, dodawały - zgodnie z przeznaczeniem - pewności siebie, a nawet kobiecości. Nadal postrzegam kobiety krótko ścięte za bardziej seksowne od tych z metrowym kucykiem. Tak mam i już.
Nie ukrywam też, że ta fryzura stanowiła wyraźnie zakreślony etap w moim życiu, jak na razie najbardziej intensywny okres. Wiele osób zarzuci mi teraz, że mówię o udawaniu kogoś, kim nie byłam. Prawda jest jednak zupełnie inna. Ten czas przeznaczyłam na dowiadywanie się, kim właściwie jestem, jaka jest moja pozycja w społeczeństwie, na ile chcę i mogę sobie pozwolić oraz że wszystko niesie za sobą konsekwencje i jedynie ja mogę siebie rozliczać z tego, co zrobię lub czego nie zrobię nigdy.
Krótkie włosy manifestowały moją siłę, były oznaką niezależności i, no, takiej przedwczesnej dorosłości. Byciem dorosłym na papierze i gonieniem tego statusu mentalnie. Dorastaniem do dorosłości.
I pewnego dnia to poczułam. Poczułam, że ja w końcu odnajduję się między innymi ludźmi. A skoro już wiem, jak dobierać ludzi i naturalnie przychodzi mi sygnalizowanie swojej pozycji, nie musiałam mieć dodatkowych znaków w postaci odważnej fryzury.
Postanowiłam nawet zmienić kolor, do czego przyczyniły się dwie osoby: Sylwia Gaczorek i Arleta, z którą czasem tworzymy zdjęcia stylizacji na bloga - przerobiła jedną z fotografii w taki sposób, że zobaczyłam swoją twarz w ciemnej obwódce i od razu poczułam, że powinnam to urzeczywistnić. Zwróciłam się do fryzjerki, którą poleciliście mi między innymi Wy, a która była blisko, bo w Krakowie i mogłam poczuć, że się zrozumiemy, gdyż obie tkwimy w blogosferze. :) Sylwia zaprosiła mnie do salonu Maniewskiego przy krakowskim Rynku, w którym dokonuje swoich cudów i spełniła moją prośbę. Poniżej przedstawiam, jak postępowało przyciemnianie mojego koloru:
1. Mój naturalny kolor.
2. Zdjęcie Arlety, które przeważyło o losach koloru na mojej głowie.
3. Efekt pierwszego farbowania.
4. Kolejny, ciemniejszy odcień ("popielaty brąz").
Obecnie moje włosy są jeszcze ciemniejsze, czym zaowocowała ostatnia wizyta połączona z zabiegiem Olaplex. Służy on odbudowaniu włosów dotkniętych prostownicą, suszarką, farbowaniem czy nawet zwykłą szczotką. Nie należę do osób narzekających na stan swoich włosów, nawet Sylwia przy pierwszym naszym spotkaniu pochwaliła je i nie zauważyła śladów prostownicy :) Zdecydowałam się jednak na Olaplex i po wyjściu z salonu cały czas dotykałam swoje włosy, bo były tak lekkie i gładkie. Więcej o zabiegu przeczytacie na blogu Sylwii, która mimo wszystko zna się na tym dużo lepiej niż ja: Co to jest Olaplex?
Olaplex możecie stosować też w domu, po konkretne instrukcje zajrzyjcie do wpisu i do sklepu.
W sklepie znajdziecie też dużo innych kosmetyków, np. poziomkowy lakier do włosów, szampony i maski :)
Nowy kolor w profesjonalnych kadrach zobaczycie już niedługo na blogu, tymczasem polecam obserwować swój profil na Snapchacie: